Prolog
Był trzydziesty marca, a dwunastoletnia Elizabeth z niecierpliwością czekała na swoją matkę, która miała zabrać ją na lody, gdy wróci z pracy. Pogoda była dzisiaj wyjątkowo ładna, więc to był dobry powód, żeby zjeść zimny deser w piękny wiosenny dzień. Obie były ze sobą bardzo blisko. Matka i córka miały ze sobą dobre relacje. Można powiedzieć, że były jak przyjaciółki. Liz nie bała się mówić rodzicielce niczego. Ufała jej i zwierzała się jej we wszystkim. Tego dnia chciała pochwalić się dobrą oceną z wypracowania. Była z siebie dumną, dlatego musiała o tym powiedzieć mamie, która również byłaby zadowolona z córki. Dziewczyna nie miała problemów w szkole, nauka z łatwością do niej przychodziła. Zawsze miała najlepsze stopnie w klasie. Wpatrywała się w zegar, co kilka minut. Suzanne spóźniała się o godzinę, co nie było jej zwyczajem. Pani Carter pracowała w teatrze w recepcji, sprzedawała bilety na sztukę i zajmowała się szatnią dla klientów. Czasem zabierała ze sobą Liz, która była zafascynowana sceną. Często chodziły na różne spektakle, a mała wiele razy powtarzała, że chciałaby być aktorką, a jej mama wtedy mówiła, żeby tylko spełniała swoje marzenia. Z uśmiechem śmiała się, że wszystko może być możliwe i całowała swoją córkę po głowie, wciąż szepcząc, że o marzenia się walczy. Dziewczynka wierzyła, że w przyszłości może spełnić swoje sny. Pragnęła tego jak najbardziej. Uwielbiała oglądać różnych ludzi, którzy odgrywali swoją rolę. Uważała to za fantastyczne, że jedna osoba mogła wcielić się w tylu bohaterów. Jeden człowiek, a kilkadziesiąt postaci, które różniły się od siebie. Dlatego właśnie Elizabeth pokochała aktorstwo. Brunetka znów spojrzała na zegar, marszcząc brwi. Nie wiedziała, dlaczego nie ma jeszcze jej rodzicielki. Nigdy się nie spóźniała, więc dlaczego tym razem jej nie było?
— Mamo, gdzie jesteś? — wymamrotała zmartwiona. Martwiła się o Suzanne, znała ją dobrze i wiedziała, że coś musiało się stać, lecz nie dopuszczała tego do siebie. Po poprostu ktoś zatrzymał ją dłużej w pracy, tak przynajmniej sobie wmawiała. Bała się, że mogło stać się coś poważnego, nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo jej myśli były prawdziwe. Pobiegła do gabinetu swojego ojca, żeby się zapytać, kiedy mamusia wróci. Richard pracował w domu, mając oko na swoją jedyną córkę, kiedy jego żona pracowała w teatrze. Pan Carter był najlepszym prawnikiem w Hollywood, dlatego miał dużo papierkowej roboty, którą zabierał do domu. Jego żona było w czwartym miesiącu w ciąży, tym razem mieli mieć chłopca. Suzanne spędzała dzisiaj swój ostatni dzień w pracy, zanim przejdzie na urlop macierzyński. Mężczyzna chciał, żeby wcześniej przeszła, ale kobieta nie potrafiła przestać pracować. Kochała to miejsce pracy, za każdym razem wydawało jej się takie magiczne. Z uśmiechem przychodziła do swoich zajęć w teatrze. Wszyscy tam byli dla siebie przyjaźni. — Tato, dlaczego mamy jeszcze nie ma? Mieliśmy iść na lody — powiedziała Elizabeth, gdy tylko weszła do środka.
— Za niedługo pewnie wróci. Możliwe, że ktoś ją dłużej przytrzymał, żeby się pożegnać. W końcu to ostatni dzień, zanim mama przejdzie na urlop. — Pan Richard nawet nie podniósł oczów na swoją dwunastoletnią córkę. Wciąż przeglądał dokumenty w swoich okularach do czytania. — Za niedługo wróci, Elizabeth — powtórzył, więc dwunastolatka oddaliła się do salonu, gdzie postanowiła włączyć sobie telewizor.
Liz usiadła na dużej kanapie, a następnie chwyciła za pilot z ławy. Zaczęła przeglądać kanały, aż w końcu zostawiła na kanale muzycznym. Po cichu zaczęła nucić, gdy tylko usłyszała dobrze jej znane piosenki. Jej drugim zainteresowaniem, oprócz aktorstwa, był śpiew, jednak nie skupiała na tym za dużej uwagi. Chciała zostać aktorką, a śpiewanie było jako drugie hobby tylko dla siebie. Nie widziała siebie na scenie, gdy tylko wykonywała piosenki. Uważała, że to było zbyt prywatne, żeby się dzielić swoją muzyką z innymi, ale nie miała nic przeciwko, gdyby kazano jej zaśpiewać na potrzeby postaci, którą miałaby grać. Może od czasu do czasu mogłaby coś zaprezentować dla zabawy, ale nic więcej. Nie chciała być piosenkarką, to nie były jej marzenia.
— Za niedługo pewnie wróci. Możliwe, że ktoś ją dłużej przytrzymał, żeby się pożegnać. W końcu to ostatni dzień, zanim mama przejdzie na urlop. — Pan Richard nawet nie podniósł oczów na swoją dwunastoletnią córkę. Wciąż przeglądał dokumenty w swoich okularach do czytania. — Za niedługo wróci, Elizabeth — powtórzył, więc dwunastolatka oddaliła się do salonu, gdzie postanowiła włączyć sobie telewizor.
Liz usiadła na dużej kanapie, a następnie chwyciła za pilot z ławy. Zaczęła przeglądać kanały, aż w końcu zostawiła na kanale muzycznym. Po cichu zaczęła nucić, gdy tylko usłyszała dobrze jej znane piosenki. Jej drugim zainteresowaniem, oprócz aktorstwa, był śpiew, jednak nie skupiała na tym za dużej uwagi. Chciała zostać aktorką, a śpiewanie było jako drugie hobby tylko dla siebie. Nie widziała siebie na scenie, gdy tylko wykonywała piosenki. Uważała, że to było zbyt prywatne, żeby się dzielić swoją muzyką z innymi, ale nie miała nic przeciwko, gdyby kazano jej zaśpiewać na potrzeby postaci, którą miałaby grać. Może od czasu do czasu mogłaby coś zaprezentować dla zabawy, ale nic więcej. Nie chciała być piosenkarką, to nie były jej marzenia.
Nagle usłyszała dzwonek do drzwi, więc wyłączyła telewizor i pobiegła do drzwi, spodziewając się swojej rodzicielki. Z uśmiechem otworzyła, ale gdy ujrzała dwóch policjantów, to zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, dlaczego oni tutaj przybyli.
— W czymś pomóc? — spytała, spoglądając na jednego i drugiego, co kilka sekund.
— Czy jest ktoś dorosły w domu? — zadał pytanie mundurowy, chowając ręce po kieszeniach.
— Tata jest w gabinecie — odpowiedziała. — Pójdę go zawołać — dodała. Zamknęła drzwi, od małego uczono ją, że nie wolno wpuszczać obcych do domu, nawet policję, przecież mogliby być przebrani. Dlatego wolała, żeby to rodzic przyszedł i z nimi pogadał.
Szybko pobiegła do ojca i od razu mu przekazała wieści. Richard wstał, a gdy wychodził, powiedział:
— Zostań tutaj, zaraz wrócę.
Pan Carter opuścił pomieszczenie, zostawiając Elizabeth samą, więc usiadła w fotelu przy biurku i z niecierpliwością czekała na ojca. Wydawało jej się, że czas się dłużył, czuła, że stało się coś okropnego, tylko nie wiedziała co. Martwiła się o mamusię, bo policjanci przychodzą tylko, gdy coś złego się stało. Tak przynajmniej w telewizji się działo. Bała się Liz, nie wiedziała, co się dzieje. Była przerażona, a do tego czuła się taka bezradna, że nic nie może zrobić.
Pan Carter podszedł do drzwi, które otworzył, a tam ujrzał dwóch policjantów. Podał im dłoń, w celu powitania. Wyszedł na zewnątrz.
— Oficer Jones i Williams — przedstawił się jeden z nich, najpierw wskazując na siebie, a potem na długowłosego bruneta z czarnymi okularami. — Pan Richard Carter?
Richard kiwnął głową, po czym potwierdził swoje dane osobiste.
— Czy coś się stało? — spytał ojciec Elizabeth.
— Chodzi o pańską żonę. — Serce krótkowłosego zaczęło szybciej bić, gdy została wspomniana Suzanne. Musiało stać się coś niedobrego. — Suzanne Carter uległa wypadku samochodowym. Zmarła na miejscu.
— O boże — szepnął, dotykając ścian. Właśnie stracił cały swój świat. Jego ukochana odeszła, a do tego stracił syna, który miał przyjść za kilka miesięcy. Chłopiec nigdy się nie narodzi. — Była w ciąży.
— Przykro mi — odpowiedział policjant, współczująco, patrząc na męża zmarłej kobiety. — Odkryliśmy, że w samochodzie pani Carter zostały odcięte kable hamulcowe. To było zamierzone morderstwo. — Richard nie mógł uwierzyć, co do niego mówią policjanci. Dlaczego ktoś miał zamordować jego żonę? Po co? Jaki miał w tym interes? Kto był tak okrutny, żeby odebrać dziewczynce matkę, którą tak bardzo potrzebuje? Suzanne nikomu nie zawiniła, więc dlaczego ktoś miał odebrać niewinne życie, tylko przez to, że jej mąż ma wielu wrogów? Richard jako prawnik, zdobywa mnóstwo ludzi, którzy go nienawidzą. Wsadził do więzienia kilkadziesiąt przestępców. Miał wrogów przez jego pracę, więc dlaczego nie uderzyli w niego? Bo wiedzieli, że Suzanne i Elizabeth są jego słabym punktem. To najbardziej może go zaboleć. Teraz tylko musiał dać bezpieczeństwo swojej córce, która przez niego straciła ukochaną mamę. — Czy podejrzewa pan, kto mógł dokonać tej zbrodni?
— Nie — odpowiedział szczerze.
— Pan albo pańska żona mieliście jakiś wrogów? Czy kiedyś coś się zdarzyło? Może jakieś groźby?
— Przez moją pracę mam mnóstwo wrogów, jednak nigdy nie zdarzyło się, żeby oprócz pogróżek słownych, nadeszły czyny. Nigdy nie przypuszczałem, że może coś się stać.
— Gdzie pan pracuje? — zapytał jasnowłosy policjant, kiedy brunet w okularach nie odezwał się słowem. On tylko zapisywał słowa pana Cartera w notesie.
— Jestem prawnikiem — odpowiedział. — Nigdy nie sądziłem, że moja praca sprawi, że moi bliscy będą zagrożeni.
Elizabeth bawiła się palcami, czekając na swojego ojca. Spojrzała znowu na zegarek i okazało się, że minęło już godzina. Długo rozmawiał z policjantami, nawet za długo. Niecierpliwiła się, chciała tylko, żeby wrócił i wyjaśnił jej, co się dzieje. Wkrótce wszedł do gabinetu zmartwionym wyrazem twarzy. Westchnął, gdy tylko ujrzał swoją córkę. Nie wiedział, co powinien powiedzieć. Jak mógł przekazać dziecku, że jej mamusia już nigdy nie wróci? I to z jego winy.
— Elizabeth... — Przeczesał włosy, podchodząc do dziewczynki.
— Co się dzieje, tato? Gdzie jest mama? — Tego pytania najbardziej się obawiał, bo co miał jej powiedzieć? — Tato? Co się dzieje? — spytała przerażona.
— Mamusia już nigdy nie wróci — wyszeptał, klękając przed brunetką.
— Dlaczego?
— Gdy mama wracała do domu... zdarzył się wypadek... niestety nie przeżyła — odpowiedział z trudem, kiedy dziewczyna otworzyła zaskoczona usta, a po chwili po jej policzku zaczęły spływać łzy, gdy tylko usłyszała, że jej mama nie żyje. — To był nieszczęśliwy wypadek. Najwyraźniej Bóg jej potrzebował u siebie — dodał. Nic nie wspominał, że to było morderstwo. Nie chciał, żeby Elizabeth o tym wiedziała. Była jeszcze za mała, a gdyby się dowiedziała, że ktoś zamordował jej rodzicielkę, to byłoby za dużo dla niej. Już sam fakt, że nigdy nie zobaczy swojej mamy bolał, a gdy się tylko dowie, że ktoś przeciął hamulce, wtedy byłoby znacznie gorzej.
Richard przytulił ją, gdy tak bardzo opłakiwała śmierć swojej matki. Łamało mu się serce, gdy tylko słyszał taki ból w jej głosie, a to była jego wina. To przez niego i jego pracę zamordowali jego ukochaną żonę.
— Dlaczego ona? — spytała.
— Nie wiem, Elizabeth — wypowiedział. — Naprawdę nie wiem. Pamiętaj, że mama cię bardzo kocha. Ja też cię bardzo kocham.
— Ja ciebie też kocham, tato.
Niebo pokrywały ciemne chmury, które zapowiadały na deszcz. Dwunastolatka była ubrana na czarno, kiedy noszono trumnę jej mamy. Wszyscy zebrali się, żeby pożegnać Suzanne Carter, wspaniałą matkę i małżonkę. Wszyscy kochali ją, a gdy dowiedzieli się, że odeszła, byli przygnębieni. To był okropny czas. Wszyscy pożegnali się z kobietą, a następnie opuścili cmentarz. Ostatni wyszli mężczyzna i dziewczyna, którzy byli spokrewnieni ze zmarłą.
— Będzie mi jej brakować — wyszeptała Elizabeth, gdy tylko siedziała w czarnym drogim samochodzie, który należał do pana Cartera.
— Mnie też — szepnął, a następnie dołączył do ruchu drogowego, starając się nie myśleć o zmarłej żonie.
Richard opłakiwał żonę w samotności, nie chciał, żeby jego córka widziała go w takim stanie. Udawał twardego, mimo że w środku cierpiał. Elizabeth całymi dniami płakała, nie mogła pojąć dlaczego to musiała być jej mama. Czuła, że jej serce się złamało, gdy tylko usłyszała, że nigdy nie zobaczy rodzicielki. To był jak cios w serce. Podziwiała kobietę, kochała ją całym serduszkiem. Matka i córka były ze sobą naprawdę blisko, a gdy tylko je rozdzielono, to wszystko zaczęło się komplikować. Zamknęła się w sobie, przestała już komunikować się ze swoim ojcem, on nawet nie starał się tego zmienić. Stwierdził, że chwila samotności jej nie zaszkodzi, ale nie wiedział, że od tej chwili wszystko może się zmienić. Richard nigdy nie powiedział Elizabeth, że ktoś zamordował jej matkę. Policja szukała sprawcy, ale nikogo nie znaleźli, w końcu zamknęli sprawę, a morderca wciąż był na wolności. Wszyscy o tym zapomnieli.
Relacje córki i ojca się zmieniły, a jeszcze gorzej było, gdy Richard przedstawił dwa lata później Vanessę, przyszłą żonę. Kobieta udawała, że chce zaprzyjaźnić się z czternastolatką, jednak Elizabeth jej nie lubiła.
— Dlaczego nie możesz zaakceptować Vanessy? — spytał pewnego dnia Richard, gdy znów Liz wywołała kłótnię z przyszłą panią Carter. Liz zrobiła się wredna, nie chciała nikogo dopuszczać do siebie, dlatego pomyślała, że gdy inni się jej boją, to wtedy nie będą chcieli do niej podejść, jednak to zawiodło rok temu, gdy poznała Katherine Roberts. Poznały się w szkole, kiedy nowa dziewczyna dołączyła do jej klasy. Na pierwszych zajęciach usiadła obok niej, wesoło się witając. Przedstawiła się z entuzjazmem, ale nie spodziewała się, że brunetka ją zignoruje. Szatynka dowiedziała się od kogoś, jak ma na imię, a kiedy ujrzała, że siedzi sama podczas lunchu, to nie mogła przejść obok obojętnie, tylko dosiadła się, twierdząc, że każdy zasługuje na przyjaciela. Nigdy się nie poddała, żeby się zaprzyjaźnić z Elizabeth, była zbyt uparta, co denerwowało Liz, chciała, żeby się od niej odczepiła. Stąpała przy Liz, mimo że brunetka tego nie chciała. W końcu się poddała i zaczęła spędzać czas z Katherine. Nigdy nie przypuszczała, że mogą zostać przyjaciółkami. Zdecydowanie się od siebie różniły, Elizabeth była chamska, wredna i sarkastyczna, a Roberts była miła, wesoła i przyjazna. Liz lubiła kolor czarny, a Kath kochała różowy. Zdecydowanie były inne, jednak zrozumiały siebie. Obie miały problemy rodzinne. Elizabeth miała słaby kontakt z ojcem, a Katherine miała psychicznie chorego starszego brata, Charliego, dlatego jej rodzice więcej czasu poświęcali Charliemu z powodu jego stanu, przez co Robertsowie zaniedbywali ich młodszą córkę. — Będzie moją żoną. Za niedługo będzie twoją mamą — wyznał Richard.
Oczy Elizabeth się rozszerzyły ze zdenerwowania, gdy tylko usłyszała słowo na literę m, a do tego dodane "będzie". Nigdy nie będzie, jej matka nie żyła, nikt nie będzie mógł jej zastąpić, szczególnie taka zdzira jak Vanessa. Ma dwadzieścia siedem lat, jest o dwa razy młodsza od jej ojca. Skorzystała z okazji, żeby posadzić swój ciężki tyłek na kanapie i nic nie robić, oprócz wydawania pieniędzy jej ojca.
— Nienawidzę jej — wysysała. — Nigdy nie będzie moją matką. Czy nie widzisz, że jest z tobą dla pieniędzy?
— Elizabeth, omawialiśmy to tyle razy. — Westchnął Richard. — Ile razy mam ci tłumaczyć, że Vanessa nie jest taka, jak myślisz? Nie możesz zaakceptować, że jestem szczęśliwy?
— Czy wciąż będziesz szczęśliwy, gdy ta suka cię oszuka? — zapytała.
— Dość! — krzyknął zdenerwowany Richard. — Natychmiast udaj się do swojego pokoju i przemyśl swoje zachowanie.
— Nie, nie zostanę w tym domu ani minuty dłużej — odparła. — Idę do Kath. — Elizabeth opuściła posiadłość, zostawiając frustowanego ojca.
Chwilę później pojawiła się Vanessa, która zaczęła masować jego ramienia dla odróżnienia.
— Naprawdę nie wiem, co mam robić z Elizabeth — szepnął. — Od śmierci jej mamy tak bardzo się zmieniła. Myślałem, że to chwilowe, że to zwykły bunt, jednak to nie mija. Próbowałem wiele razy z nią porozmawiać, ale zawsze kończy się na kłótni. — Usiadł na kanapie, a kobieta na jego kolanach. — Starałem się, żeby zaakceptowała fakt, że za niedługo zostaniesz jej nową mamą. Naprawdę chcę, żeby moja córka i żona się ze sobą dogadywali — wytłumaczył, wtulając się w ciało swojej wybranki. — Co mam robić?
— Może, gdy przybliżymy datę ślubu, to nie będzie miała wyboru i będzie musiała zaakceptować, że ktoś nowy pojawił się w domu — zaproponowała Vanessa.
— Myślisz, że to dobry pomysł?
— Najlepszy — wyznała, a następnie go pocałowała. Mężczyzna nie umiał odmówić, a bardziej pogłębił pocałunek. Był w niej głupio zakochany, a Vanessa z tego korzystała. — Kocham cię — szepnęła, a jego oczy zaświeciły się szczęściem. Wiedziała, jak ma manipulować ojcem Elizabeth, jeszcze trochę, a zostanie żoną Richarda. Może uda jej się przekonać, żeby wysłał córkę do szkoły z internatem.
— Jestem z tobą taki szczęśliwy. Cieszę się, że cię poznałem. — Richard dotknął jej policzka. — Tak bardzo cię kocham, Vanessa, nie wiesz nawet, jak bardzo.
— Wiem — szepnęła.
Elizabeth zapukała do drzwi państwa Roberts, które po chwili otworzył Charlie. Nie zdziwiła się, gdy ujrzała go z workiem sztucznych stóp. Czasem był dziwny i to bardzo. Pomachał do niej ręką, w której trzymał fałszywą kończynę dolną, uśmiechając się przerażająco, jednak Liz była do tego przyzwyczajona. Od kiedy przychodziła do domu przyjaciółki, to jej brat zawsze robił coś głupiego, jak kradnięcie jej ubrań, żeby później to założyć, a najbardziej się wściekała, gdy Charlie kradł jej stanik, który potem nosił. Zawsze dziwne rzeczy wyprawiał, gdy tylko nocowała w tym domu, a fakt, że chłopak podkochiwał się w niej, był niewygodny.
— Hej Liz — zawołał wesoło, gdy tylko ujrzał przyjaciółkę jego siostry. — W końcu zrozumiałaś, że jesteś we mnie zakochana i chcesz ze mną spędzić resztę życia, kolekcjonując paznokcie w wielkim słoiku?
Zmarszczyła brwi, a potem odpowiedziała:
— Nie, to się nigdy nie stanie. Nie zakocham się w tobie, zapamiętaj to na przyszłość — odparła.
— Chociaż próbowałem — powiedział, po czym zostawił ją, gdy wszedł do kuchni, gdzie zaczął wyjmować wszystkie garnki, myśląc, że są przestępcami, którzy się ukrywają w szafkach przed policją. Brunetka weszła do środka, zamykając po sobie drzwi. Po chwili ujrzała panią Roberts, która najwyraźniej szukała swojego syna.
— W kuchni — powiedziała, a mama Kath i Charliego podziękowała wdzięcznie. Ciężko było się zajmować chorym synem, nie zawsze dawali sobie radę, jednak jakoś sobie radzili. Czasem to męczyło i to bardzo, ale nic innego nie mogli zrobić. Kochali swoje dzieci i chcieli sprawić, żeby oboje byli szczęśliwi. Po części czuli się winni, że zajmowali więcej czasu Charliemu, niż Katherine, ale musieli to robić. Nie mogli zostawić Charliego przez chwilę samego, nigdy nie wiadomo, co w jego głosie siedzi.
Dziewczyna weszła po schodach i skrzywiła się, gdy tylko ujrzała kolorowe drzwi od pokoju przyjaciółki. Był duży różowy napis z jej imieniem, a do tego było pełno brokatu. To było straszne dla dziewczyny, która uwielbiała ciemne kolory. Była ubrana na czarno, uwielbiała glany oraz zespoły rockowe. Marzyła o piercingu na twarzy, ale była za młoda, a jej ojciec na pewno nie pozwoliłby jej oszpecić twarzy. W przyszłości zamierzała przebić sobie brew lub nos, jeszcze dokładnie nie wiedziała, gdzie chciałaby mieć kolczyki, ale w podobały jej się w tych dwóch miejscach, tylko musiała wybrać jedno, a ona była tak bardzo niezdecydowana. Myślała też o tatuażu, ale nie za wiele. Była pewna co do piercingu, ale nie do tatuowania ciała.
Chwyciła za klamkę, a następnie pojawiła się w różowym dziewczęcym pokoju, gdzie na łóżku leżała jej przyjaciółka, która pewnie słuchała Taylor Swift, czy innego gównianego popu, jak to Elizabeth nazywała.
— Liz! — krzyknęła wesoło, gdy tylko ujrzała dziewczynę ubraną na ciemno. Zdjęła z uszów słuchawki, a po chwili mocno przytuliła się do niej.
— Dość! — krzyknęła Liz, gdy Kath zbyt długo ją przytulała. Nigdy nie lubiła uścisków, mimo że to była Katherine. Nienawidziła bliskości. Roberts zachichotała, wcale się nie przejmując zachowaniem Elizabeth. — Ugh, nie wiem, dlaczego tutaj przyszłam.
— Bo mnie uwielbiasz.
— Cokolwiek — wymamrotała. Używała tego słowa, gdy tylko starała się brzmieć obojętnie, dlatego korzystała z niego często. — Znów się pokłóciłam z ojcem.
— Znowu? — westchnęła smutno Katherine, siadając na łóżku. Poklepała miejsce obok siebie, zapraszając Liz. Usiadła obok niej. — Codziennie się kłócicie.
— Mój ojciec chce, żebym polubiła Vanessę, a to się nigdy nie stanie. Nie lubię tej suki. Jest o dwa razy od niego młodsza. Nie wiem, gdzie on miał oczy, gdy proponował jej małżeństwo, przecież jest z nim tylko dla pieniędzy. Tyle razy próbowałam mu to powiedzieć, ale nie chce mnie słuchać. Zawsze tylko się kłócimy.
Katherine przytuliła przyjaciółkę, a tym razem Elizabeth jej na to pozwoliła. Rzadko zdarzało się, gdy pozwoliła komuś się przytulić. Najwyraźniej była zmęczona przez ojca i potrzebowała ciepła od drugiej osoby. Dobrze, że miała Kath. Kochała ją jak siostrę, jednak nikomu nie powiedziałaby tego, ale Kath doskonale o tym wiedziała. Przez rok doskonale się poznały, a do tego miały jeszcze dużo czasu, żeby się poznać.
— Będzie lepiej — szepnęła Katherine. — Dzisiaj zostaniesz u mnie. Zrobimy sobie maraton filmowy. — Brunetka westchnęła, bo dobrze wiedziała, jakie filmy miała na myśli. Nienawidziła wyboru Kath, wolała horrory, a nie romansidła. — Możemy komedie oglądać — dodała szatynka, a Liz ulżyło, bo już wolała komedię, niż romans.
— W porządku. Tylko niech twój brat trzyma się z daleka od mojej bielizny — ostrzegła.
— Nie będę tego nosiła! — powiedziała Elizabeth, gdy tylko ujrzała sukienkę, którą miała włożyć na ślub jej ojca. Richard westchnął, zastanawiając się, co tym razem było nie tak.
— Dlaczego?
— To jest różowe. Nienawidzę różowego.
— Wiele rzeczy nienawidzisz — powiedział.
— Dlaczego się z nią żenisz? — spytała.
— Kocham ją — wyznał.
— Już o mamie zapomniałeś? — zapytała, siadając na schodach. Usiadł obok niej.
— Nigdy nie zapomnę mamy. Zawsze będę ją kochać — odparł.
— To dlaczego się żenisz z Vanessą? Nie lubię jej.
— Daj jej szansę — rzekł pan Carter, przeczesując włosy. — Jak ją poznasz, to zrozumiesz, że jest naprawdę miła. — Elizabeth chciała się zaśmiać, jednak się powstrzymała. Vanessa nie była na pewno miła. — Możecie zostać nawet przyjaciółkami.
— Mam już przyjaciółkę, więcej nie potrzebuję.
— Elizabeth, proszę, niczego nie niszcz. Mam już dość zmartwień ze ślubem, nie chcę jeszcze mieć utrudnione z twojej strony. — Chciała powiedzieć, to się nie żeń, ale tego nie wymówiła. Była pewna, że tylko zdenerwuje ojca, a tego nie chciała, więc milczała. — Możesz mi to obiecać?
— Dobrze — westchnęła, ślub miał być już jutro, tyle razy próbowała, żeby go nie było, ale jej nie wyszło — ale nie będę nosić różowej sukienki.
— W porządku. Może być niebieska? — Tylko kiwnęła głową, kiedy jej ojciec się podnosił.
— Tato? — Zatrzymał się, żeby spojrzeć na córkę.
— Tak?
— Mimo że nie lubię Vanessy, to wiedz, że będę tam dla ciebie.
Uśmiechnął się, a następnie udał się do gabinetu, żeby zamówić kolejną sukienkę. Jutro był jego ważny dzień.
To nie był dobry dzień dla Elizabeth, ale jednak była tam dla swojego ojca ubrana w granatową sukienkę. Włosy miała zakręcone, opadały luźno na ramiona. Na nogach nosiła czarne pantofle na małym obcasie. Rękę miała położoną na swoim brzuchu, gdy do środka weszła panna młoda. I sama Liz musiała przyznać, że wyglądała pięknie, jednak biała suknia nie pasowała do niej. Biały prezentował niewinność, której z pewnością nie posiadała Vanessa. W końcu była tancerką erotyczną, wiele lat pracowała w klubie, tańcząc na rurze, gdy jacyś zboczeńcy przychodzili, żeby tylko obejrzeć młode ciało skąpo ubrane.
W końcu podeszła do ołtarza, a reszta jakoś się potoczyła szybko. Zanim Liz mrugnęła okiem, to już miała macochę. Tak bardzo nie chciała, żeby do tego doszło, ale nic nie mogła poradzić. Musiała tylko wytrzymać jakoś, zanim będzie mogła wyprowadzić się z domu.
— Ogłaszam was mężem i żoną — odparł ksiądz. Co za piekło, pomyślała Liz.
Życie z Vanessą było okropne, zaczęło oddalać Richarda od córki. Ciągle zabierał ją do restauracji, wyjeżdżał gdzieś, praktycznie rezydencja Carterów stała pusta od kiedy wprowadziła się nowa pani Carter. Ojciec Elizabeth ciągle zabierał gdzieś swoją żonę, zostawiając swoją córkę w wielkim domu, ale Liz nie przeszkadzało to, gdy nie widziała ich.
Brunetka weszła do kuchni i westchnęła, gdy tylko ujrzała Vanessę. Miała nadzieję, że nie będzie jej w domu. Od ślubu minął już miesiąc, a Liz miała już dość nowej żony ojca. Nienawidziła jej.
— Witaj kochanie — odparła przesadzoną słodyczą, przez co dziewczyna przewróciła oczami. Była fałszywa i wcale się nie kryła, żeby pokazać, jak bardzo nienawidzi swojej pasierbicy, i odwrotnie. — Dobrze spałaś?
— Nie, ciągle miałam koszmary, myślałam, że gdy się obudzę, to przejdzie, ale wtedy ciebie zobaczyłam.
— Jaka szkoda — powiedziała, kiedy Liz zajrzała do lodówki, a po chwili wyciągnęła truskawkowy jogurt, który zaczęła jeść. — Wiem, że mnie nie lubisz, a też nie przepadam za tobą.
— Co za nowość. Nigdy nie zauważyłam, jak mówisz o mnie z niechęcią, ale nie martw się, mnie to nie obchodzi. Mam gdzieś, co o mnie myślisz — wyznała z obojętnością.
— Nigdy cię nie lubiłam.
— Och, nie mów tego, bo się popłaczę — skomentowała sarkastycznie. Vanessa przewróciła oczami na zachowanie pasierbicy. — Och, wcale mi nie jest smutno z tego powodu. Mam gdzieś, co mówisz. Nie rozumiem, gdzie miał oczy mój ojciec, gdy za ciebie wychodził. Pewnie w cyckach, bo w twojej inteligencji się nie zakochał.
Kobieta się zdenerwowała, dlatego wyciągnęła z lodówki butelkę wody, którą wylała na siebie. Szybko wręczyła plastikowe opakowanie zdziwionej Elizabeth. Pani Carter zaczęła krzyczeć, a po chwili do kuchni wszedł Richard.
— Co się tutaj dzieje?
— Próbowałam porozmawiać z twoją córką, chciałam się dogadać, bo w końcu jesteśmy rodziną, a Elizabeth wtedy powiedziała, że mną gardzi i wtedy wylała na mnie wodę — wytłumaczyła, udając roztrzęsioną. Wtedy pan Carter zauważył w ręce córki butelkę.
— Tato, to nie tak, jak myślisz. To ona wylała na siebie tą wodę, żeby mnie wrobić. — Próbowała się tłumaczyć, ale jej ojciec nie wierzył w jej słowom. Wściekł się, Liz nigdy nie widziała go takiego. Była przerażona, gdy widziała wybuch swojego ojca. Bolało ją serce, gdy Richard uwierzył swojej żonie, a nie jedynej córce.
Od tego incydentu wszystko się zmieniło. Richard zaczął mniej spędzać czasu w domu, pozostawiając Elizabeth w wielkiej posiadłości. Stał się dla niej zimny, a Liz uważała, że zaczął ją nienawidzić. Richard więcej czasu spędzał z żoną lub w pracy. Pozostawił swoją córkę samą, czasem czuł się winny, ale wtedy Vanessa tłumaczyła mu, że to dla dobra Elizabeth. Mówiła, że gdy będzie dla niej ostrzejszy, to nabierze trochę szacunku dla niego, jak i dla jego żony.
Elizabeth miała dużo czasu, żeby odkryć w sobie nową pasję. Zaczęła pisać scenariusze, była w tym naprawdę dobra. W pisaniu mogła wymyślić swój własny straszny świat. Jej ulubionym gatunkiem był horror, większość opowiadań to były mroczne myśli brunetki, które przelewała na papier. Gdy Liz miała piętnaście lat, wtedy Katherine padła na pomysł, żeby zapisać się do artystycznej szkoły, która mogłaby pomóc w ich marzeniom. Kiedy dziewczyna przedstawiła ten pomysł swojemu ojcu, to wściekł się, nie zgadzał się na to. Uważał, że sztuka to nie jest przyszłość jego córki. Powinna pójść w jego ślady i zostać prawnikiem. Dziewczyna się nie zgodziła z tym, wtedy wybuchła między nimi wielka walka. Oboje zaczęli się kłócić, ale nie spodziewała się, że jej ojciec podniesie na nią rękę. Zaskoczona wpatrywała się w mężczyznę.
— Nie wierzę, że to zrobiłeś — szepnęła, a następnie uciekła do swojego ciemnego pokoju. Wszystko było mroczne, ściany pomalowane na czarno, na ścianach wisiały sztuczne motyle, które Liz kochała. Uważała, że te stworzenia są fantastyczne. Z brzydkiej gąsienicy, przemieniają się w piękne motyle. Spostrzegała tak też aktorów, od amatora do zawodowca.
Richard czuł się źle, że podniósł rękę na swoją córkę. Czuł się winny, dlatego zamknął się w swoim gabinecie i schował twarz w dłoniach. Wszystko zaczęło się komplikować od śmierci jego żony. Nic nie szło, tak jak planował. Spojrzał na zdjęcie zmarłej Suzanne, nigdy nie potrafił tego schować, mimo że teraz posiadał kolejną małżonkę. Nie mógł tej fotografii ukryć, tęsknił za nią.
— Co mam robić, Suzanne? — zapytał zdesperowany, a po chwili ujrzał papiery ze szkoły artystycznej, które pewnie zostawiła jego córka na biurku. Natychmiast zaczął je wypełniać, chcąc jakoś wynagrodzić Elizabeth ten okropny incydent. Wydawało mu się, że gdy tylko to zrobi, to wszystko zostanie wynagrodzone.
Było późno w nocy, kiedy Richard wszedł do pokoju swojej córki, która spała. Przez ciemne ściany w pokoju, to wydawało się, że było jeszcze ciemniej. Zawył z bólu, gdy tylko uderzył się o biurku. Szybko spojrzał na łóżku, sprawdzając, czy ją obudził. Tylko się przekręciła na drugi bok, wciąż mając głęboki sen, tak samo jak jej matka. Wojna mogłaby być, a i tak by się nie obudziła. Pan Carter położył dokumenty na biurku, po czym opuścił pomieszczenie i wrócił do sypialni, gdzie zastał swoją żonę, ubraną w jedwab. Vanessa spała tylko w tej konkretnie tkaninie, w końcu odkąd ma męża z dużym portfelem, to może sobie na wszystko pozwolić.
— Będziesz tak stać, czy do mnie dołączysz? — spytała uwodzicielsko.
Nie musiała dwa razy powtarzać, bo już po chwili Richard zanurkował w łóżku, pożądliwie znajdując jej usta.
Elizabeth obudziła się o piątej godzinie, wczorajszej nocy starała się nie płakać, ale nie potrafiła. Nie mogła uwierzyć, że ojciec ją uderzył. Jak mógł? Bolał ją fakt, że on woli swoją nową żonę, niż córkę, przecież powinna być na pierwszym miejscu. Powinien jej ufać i wierzyć, ale tego nie robił. Wstała z łóżka, bo nie widziała sensu, żeby marnować czas. Weszła do łazienki, rozebrała się z piżamy, a następnie weszła pod prysznic. Odkręciła zawór, odkręcając ciepłą wodę. Przez chwilę się relaksowała tym, żeby następnie sięgnąć po waniliowy szampon, którym zaczęła myć włosy. Potem wzięła balsam do ciała i nałożyła go na skórę. Opłukała się i wyszła z kabiny, stając na granatowy dywan. Jej łazienka była granatowa, to był jej drugi ulubiony kolor, zaraz po czarnym. Wysuszyła swoje ciemne brązowe włosy, gdy były mokre, to wydawały, że są czarne. Kiedy były suche, to zaczęła nakładać delikatny makijaż na swoją twarz. Miała piękną skórę, więc nie potrzebowała zbyt mocnego, była jeszcze młoda, żeby odważyć się na odważniejszy make-up.
Weszła do swojej sypialni, gdzie otworzyła szafę. Wybrała bluzkę w moro, czarną spódniczkę, w tym samym kolorze rajtuzy, a do tego glany. Zadzwoniła do Katherine, mówiąc, że nadchodzi, a następnie wzięła swoją szmacianą torbę, a po chwili odkryła papiery na biurku. Uśmiechnęła się, gdy tylko ujrzała, że jej ojciec je podpisał. W końcu miała pozwolenie, żeby udać się do wymarzonej szkoły. To było lepsze, niż przeprosiny. Wiedziała, że Richard zrobił to, bo czuł się winny. Może nawet cieszyła się, że tak się wczoraj potoczyło, bo pewnie jej ojciec nigdy by nie wyraził zgody. Teraz przy najmniej miał powód.
Schowała dokumenty do torby, a następnie wyszła z pokoju, a po chwili z domu, wychodząc na ulice Hollywood. Udała się na autobus, którym pojechała do Kath. Wkrótce planowała zrobić prawo jazdy, żeby nie musieć jeździć transportem publicznym. Wysiadła na odpowiednim przystanku i udała się do Katherine. Od razu ogłosiła dziewczynie dobrą nowinę, teraz tylko musiały przejść przesłuchanie, żeby tylko dostać się do szkoły zaraz po wakacjach.
— W czymś pomóc? — spytała, spoglądając na jednego i drugiego, co kilka sekund.
— Czy jest ktoś dorosły w domu? — zadał pytanie mundurowy, chowając ręce po kieszeniach.
— Tata jest w gabinecie — odpowiedziała. — Pójdę go zawołać — dodała. Zamknęła drzwi, od małego uczono ją, że nie wolno wpuszczać obcych do domu, nawet policję, przecież mogliby być przebrani. Dlatego wolała, żeby to rodzic przyszedł i z nimi pogadał.
Szybko pobiegła do ojca i od razu mu przekazała wieści. Richard wstał, a gdy wychodził, powiedział:
— Zostań tutaj, zaraz wrócę.
Pan Carter opuścił pomieszczenie, zostawiając Elizabeth samą, więc usiadła w fotelu przy biurku i z niecierpliwością czekała na ojca. Wydawało jej się, że czas się dłużył, czuła, że stało się coś okropnego, tylko nie wiedziała co. Martwiła się o mamusię, bo policjanci przychodzą tylko, gdy coś złego się stało. Tak przynajmniej w telewizji się działo. Bała się Liz, nie wiedziała, co się dzieje. Była przerażona, a do tego czuła się taka bezradna, że nic nie może zrobić.
***
— Oficer Jones i Williams — przedstawił się jeden z nich, najpierw wskazując na siebie, a potem na długowłosego bruneta z czarnymi okularami. — Pan Richard Carter?
Richard kiwnął głową, po czym potwierdził swoje dane osobiste.
— Czy coś się stało? — spytał ojciec Elizabeth.
— Chodzi o pańską żonę. — Serce krótkowłosego zaczęło szybciej bić, gdy została wspomniana Suzanne. Musiało stać się coś niedobrego. — Suzanne Carter uległa wypadku samochodowym. Zmarła na miejscu.
— O boże — szepnął, dotykając ścian. Właśnie stracił cały swój świat. Jego ukochana odeszła, a do tego stracił syna, który miał przyjść za kilka miesięcy. Chłopiec nigdy się nie narodzi. — Była w ciąży.
— Przykro mi — odpowiedział policjant, współczująco, patrząc na męża zmarłej kobiety. — Odkryliśmy, że w samochodzie pani Carter zostały odcięte kable hamulcowe. To było zamierzone morderstwo. — Richard nie mógł uwierzyć, co do niego mówią policjanci. Dlaczego ktoś miał zamordować jego żonę? Po co? Jaki miał w tym interes? Kto był tak okrutny, żeby odebrać dziewczynce matkę, którą tak bardzo potrzebuje? Suzanne nikomu nie zawiniła, więc dlaczego ktoś miał odebrać niewinne życie, tylko przez to, że jej mąż ma wielu wrogów? Richard jako prawnik, zdobywa mnóstwo ludzi, którzy go nienawidzą. Wsadził do więzienia kilkadziesiąt przestępców. Miał wrogów przez jego pracę, więc dlaczego nie uderzyli w niego? Bo wiedzieli, że Suzanne i Elizabeth są jego słabym punktem. To najbardziej może go zaboleć. Teraz tylko musiał dać bezpieczeństwo swojej córce, która przez niego straciła ukochaną mamę. — Czy podejrzewa pan, kto mógł dokonać tej zbrodni?
— Nie — odpowiedział szczerze.
— Pan albo pańska żona mieliście jakiś wrogów? Czy kiedyś coś się zdarzyło? Może jakieś groźby?
— Przez moją pracę mam mnóstwo wrogów, jednak nigdy nie zdarzyło się, żeby oprócz pogróżek słownych, nadeszły czyny. Nigdy nie przypuszczałem, że może coś się stać.
— Gdzie pan pracuje? — zapytał jasnowłosy policjant, kiedy brunet w okularach nie odezwał się słowem. On tylko zapisywał słowa pana Cartera w notesie.
— Jestem prawnikiem — odpowiedział. — Nigdy nie sądziłem, że moja praca sprawi, że moi bliscy będą zagrożeni.
***
Elizabeth bawiła się palcami, czekając na swojego ojca. Spojrzała znowu na zegarek i okazało się, że minęło już godzina. Długo rozmawiał z policjantami, nawet za długo. Niecierpliwiła się, chciała tylko, żeby wrócił i wyjaśnił jej, co się dzieje. Wkrótce wszedł do gabinetu zmartwionym wyrazem twarzy. Westchnął, gdy tylko ujrzał swoją córkę. Nie wiedział, co powinien powiedzieć. Jak mógł przekazać dziecku, że jej mamusia już nigdy nie wróci? I to z jego winy.
— Elizabeth... — Przeczesał włosy, podchodząc do dziewczynki.
— Co się dzieje, tato? Gdzie jest mama? — Tego pytania najbardziej się obawiał, bo co miał jej powiedzieć? — Tato? Co się dzieje? — spytała przerażona.
— Mamusia już nigdy nie wróci — wyszeptał, klękając przed brunetką.
— Dlaczego?
— Gdy mama wracała do domu... zdarzył się wypadek... niestety nie przeżyła — odpowiedział z trudem, kiedy dziewczyna otworzyła zaskoczona usta, a po chwili po jej policzku zaczęły spływać łzy, gdy tylko usłyszała, że jej mama nie żyje. — To był nieszczęśliwy wypadek. Najwyraźniej Bóg jej potrzebował u siebie — dodał. Nic nie wspominał, że to było morderstwo. Nie chciał, żeby Elizabeth o tym wiedziała. Była jeszcze za mała, a gdyby się dowiedziała, że ktoś zamordował jej rodzicielkę, to byłoby za dużo dla niej. Już sam fakt, że nigdy nie zobaczy swojej mamy bolał, a gdy się tylko dowie, że ktoś przeciął hamulce, wtedy byłoby znacznie gorzej.
Richard przytulił ją, gdy tak bardzo opłakiwała śmierć swojej matki. Łamało mu się serce, gdy tylko słyszał taki ból w jej głosie, a to była jego wina. To przez niego i jego pracę zamordowali jego ukochaną żonę.
— Dlaczego ona? — spytała.
— Nie wiem, Elizabeth — wypowiedział. — Naprawdę nie wiem. Pamiętaj, że mama cię bardzo kocha. Ja też cię bardzo kocham.
— Ja ciebie też kocham, tato.
***
Niebo pokrywały ciemne chmury, które zapowiadały na deszcz. Dwunastolatka była ubrana na czarno, kiedy noszono trumnę jej mamy. Wszyscy zebrali się, żeby pożegnać Suzanne Carter, wspaniałą matkę i małżonkę. Wszyscy kochali ją, a gdy dowiedzieli się, że odeszła, byli przygnębieni. To był okropny czas. Wszyscy pożegnali się z kobietą, a następnie opuścili cmentarz. Ostatni wyszli mężczyzna i dziewczyna, którzy byli spokrewnieni ze zmarłą.
— Będzie mi jej brakować — wyszeptała Elizabeth, gdy tylko siedziała w czarnym drogim samochodzie, który należał do pana Cartera.
— Mnie też — szepnął, a następnie dołączył do ruchu drogowego, starając się nie myśleć o zmarłej żonie.
***
Richard opłakiwał żonę w samotności, nie chciał, żeby jego córka widziała go w takim stanie. Udawał twardego, mimo że w środku cierpiał. Elizabeth całymi dniami płakała, nie mogła pojąć dlaczego to musiała być jej mama. Czuła, że jej serce się złamało, gdy tylko usłyszała, że nigdy nie zobaczy rodzicielki. To był jak cios w serce. Podziwiała kobietę, kochała ją całym serduszkiem. Matka i córka były ze sobą naprawdę blisko, a gdy tylko je rozdzielono, to wszystko zaczęło się komplikować. Zamknęła się w sobie, przestała już komunikować się ze swoim ojcem, on nawet nie starał się tego zmienić. Stwierdził, że chwila samotności jej nie zaszkodzi, ale nie wiedział, że od tej chwili wszystko może się zmienić. Richard nigdy nie powiedział Elizabeth, że ktoś zamordował jej matkę. Policja szukała sprawcy, ale nikogo nie znaleźli, w końcu zamknęli sprawę, a morderca wciąż był na wolności. Wszyscy o tym zapomnieli.
Relacje córki i ojca się zmieniły, a jeszcze gorzej było, gdy Richard przedstawił dwa lata później Vanessę, przyszłą żonę. Kobieta udawała, że chce zaprzyjaźnić się z czternastolatką, jednak Elizabeth jej nie lubiła.
— Dlaczego nie możesz zaakceptować Vanessy? — spytał pewnego dnia Richard, gdy znów Liz wywołała kłótnię z przyszłą panią Carter. Liz zrobiła się wredna, nie chciała nikogo dopuszczać do siebie, dlatego pomyślała, że gdy inni się jej boją, to wtedy nie będą chcieli do niej podejść, jednak to zawiodło rok temu, gdy poznała Katherine Roberts. Poznały się w szkole, kiedy nowa dziewczyna dołączyła do jej klasy. Na pierwszych zajęciach usiadła obok niej, wesoło się witając. Przedstawiła się z entuzjazmem, ale nie spodziewała się, że brunetka ją zignoruje. Szatynka dowiedziała się od kogoś, jak ma na imię, a kiedy ujrzała, że siedzi sama podczas lunchu, to nie mogła przejść obok obojętnie, tylko dosiadła się, twierdząc, że każdy zasługuje na przyjaciela. Nigdy się nie poddała, żeby się zaprzyjaźnić z Elizabeth, była zbyt uparta, co denerwowało Liz, chciała, żeby się od niej odczepiła. Stąpała przy Liz, mimo że brunetka tego nie chciała. W końcu się poddała i zaczęła spędzać czas z Katherine. Nigdy nie przypuszczała, że mogą zostać przyjaciółkami. Zdecydowanie się od siebie różniły, Elizabeth była chamska, wredna i sarkastyczna, a Roberts była miła, wesoła i przyjazna. Liz lubiła kolor czarny, a Kath kochała różowy. Zdecydowanie były inne, jednak zrozumiały siebie. Obie miały problemy rodzinne. Elizabeth miała słaby kontakt z ojcem, a Katherine miała psychicznie chorego starszego brata, Charliego, dlatego jej rodzice więcej czasu poświęcali Charliemu z powodu jego stanu, przez co Robertsowie zaniedbywali ich młodszą córkę. — Będzie moją żoną. Za niedługo będzie twoją mamą — wyznał Richard.
Oczy Elizabeth się rozszerzyły ze zdenerwowania, gdy tylko usłyszała słowo na literę m, a do tego dodane "będzie". Nigdy nie będzie, jej matka nie żyła, nikt nie będzie mógł jej zastąpić, szczególnie taka zdzira jak Vanessa. Ma dwadzieścia siedem lat, jest o dwa razy młodsza od jej ojca. Skorzystała z okazji, żeby posadzić swój ciężki tyłek na kanapie i nic nie robić, oprócz wydawania pieniędzy jej ojca.
— Nienawidzę jej — wysysała. — Nigdy nie będzie moją matką. Czy nie widzisz, że jest z tobą dla pieniędzy?
— Elizabeth, omawialiśmy to tyle razy. — Westchnął Richard. — Ile razy mam ci tłumaczyć, że Vanessa nie jest taka, jak myślisz? Nie możesz zaakceptować, że jestem szczęśliwy?
— Czy wciąż będziesz szczęśliwy, gdy ta suka cię oszuka? — zapytała.
— Dość! — krzyknął zdenerwowany Richard. — Natychmiast udaj się do swojego pokoju i przemyśl swoje zachowanie.
— Nie, nie zostanę w tym domu ani minuty dłużej — odparła. — Idę do Kath. — Elizabeth opuściła posiadłość, zostawiając frustowanego ojca.
Chwilę później pojawiła się Vanessa, która zaczęła masować jego ramienia dla odróżnienia.
— Naprawdę nie wiem, co mam robić z Elizabeth — szepnął. — Od śmierci jej mamy tak bardzo się zmieniła. Myślałem, że to chwilowe, że to zwykły bunt, jednak to nie mija. Próbowałem wiele razy z nią porozmawiać, ale zawsze kończy się na kłótni. — Usiadł na kanapie, a kobieta na jego kolanach. — Starałem się, żeby zaakceptowała fakt, że za niedługo zostaniesz jej nową mamą. Naprawdę chcę, żeby moja córka i żona się ze sobą dogadywali — wytłumaczył, wtulając się w ciało swojej wybranki. — Co mam robić?
— Może, gdy przybliżymy datę ślubu, to nie będzie miała wyboru i będzie musiała zaakceptować, że ktoś nowy pojawił się w domu — zaproponowała Vanessa.
— Myślisz, że to dobry pomysł?
— Najlepszy — wyznała, a następnie go pocałowała. Mężczyzna nie umiał odmówić, a bardziej pogłębił pocałunek. Był w niej głupio zakochany, a Vanessa z tego korzystała. — Kocham cię — szepnęła, a jego oczy zaświeciły się szczęściem. Wiedziała, jak ma manipulować ojcem Elizabeth, jeszcze trochę, a zostanie żoną Richarda. Może uda jej się przekonać, żeby wysłał córkę do szkoły z internatem.
— Jestem z tobą taki szczęśliwy. Cieszę się, że cię poznałem. — Richard dotknął jej policzka. — Tak bardzo cię kocham, Vanessa, nie wiesz nawet, jak bardzo.
— Wiem — szepnęła.
***
Elizabeth zapukała do drzwi państwa Roberts, które po chwili otworzył Charlie. Nie zdziwiła się, gdy ujrzała go z workiem sztucznych stóp. Czasem był dziwny i to bardzo. Pomachał do niej ręką, w której trzymał fałszywą kończynę dolną, uśmiechając się przerażająco, jednak Liz była do tego przyzwyczajona. Od kiedy przychodziła do domu przyjaciółki, to jej brat zawsze robił coś głupiego, jak kradnięcie jej ubrań, żeby później to założyć, a najbardziej się wściekała, gdy Charlie kradł jej stanik, który potem nosił. Zawsze dziwne rzeczy wyprawiał, gdy tylko nocowała w tym domu, a fakt, że chłopak podkochiwał się w niej, był niewygodny.
— Hej Liz — zawołał wesoło, gdy tylko ujrzał przyjaciółkę jego siostry. — W końcu zrozumiałaś, że jesteś we mnie zakochana i chcesz ze mną spędzić resztę życia, kolekcjonując paznokcie w wielkim słoiku?
Zmarszczyła brwi, a potem odpowiedziała:
— Nie, to się nigdy nie stanie. Nie zakocham się w tobie, zapamiętaj to na przyszłość — odparła.
— Chociaż próbowałem — powiedział, po czym zostawił ją, gdy wszedł do kuchni, gdzie zaczął wyjmować wszystkie garnki, myśląc, że są przestępcami, którzy się ukrywają w szafkach przed policją. Brunetka weszła do środka, zamykając po sobie drzwi. Po chwili ujrzała panią Roberts, która najwyraźniej szukała swojego syna.
— W kuchni — powiedziała, a mama Kath i Charliego podziękowała wdzięcznie. Ciężko było się zajmować chorym synem, nie zawsze dawali sobie radę, jednak jakoś sobie radzili. Czasem to męczyło i to bardzo, ale nic innego nie mogli zrobić. Kochali swoje dzieci i chcieli sprawić, żeby oboje byli szczęśliwi. Po części czuli się winni, że zajmowali więcej czasu Charliemu, niż Katherine, ale musieli to robić. Nie mogli zostawić Charliego przez chwilę samego, nigdy nie wiadomo, co w jego głosie siedzi.
Dziewczyna weszła po schodach i skrzywiła się, gdy tylko ujrzała kolorowe drzwi od pokoju przyjaciółki. Był duży różowy napis z jej imieniem, a do tego było pełno brokatu. To było straszne dla dziewczyny, która uwielbiała ciemne kolory. Była ubrana na czarno, uwielbiała glany oraz zespoły rockowe. Marzyła o piercingu na twarzy, ale była za młoda, a jej ojciec na pewno nie pozwoliłby jej oszpecić twarzy. W przyszłości zamierzała przebić sobie brew lub nos, jeszcze dokładnie nie wiedziała, gdzie chciałaby mieć kolczyki, ale w podobały jej się w tych dwóch miejscach, tylko musiała wybrać jedno, a ona była tak bardzo niezdecydowana. Myślała też o tatuażu, ale nie za wiele. Była pewna co do piercingu, ale nie do tatuowania ciała.
Chwyciła za klamkę, a następnie pojawiła się w różowym dziewczęcym pokoju, gdzie na łóżku leżała jej przyjaciółka, która pewnie słuchała Taylor Swift, czy innego gównianego popu, jak to Elizabeth nazywała.
— Liz! — krzyknęła wesoło, gdy tylko ujrzała dziewczynę ubraną na ciemno. Zdjęła z uszów słuchawki, a po chwili mocno przytuliła się do niej.
— Dość! — krzyknęła Liz, gdy Kath zbyt długo ją przytulała. Nigdy nie lubiła uścisków, mimo że to była Katherine. Nienawidziła bliskości. Roberts zachichotała, wcale się nie przejmując zachowaniem Elizabeth. — Ugh, nie wiem, dlaczego tutaj przyszłam.
— Bo mnie uwielbiasz.
— Cokolwiek — wymamrotała. Używała tego słowa, gdy tylko starała się brzmieć obojętnie, dlatego korzystała z niego często. — Znów się pokłóciłam z ojcem.
— Znowu? — westchnęła smutno Katherine, siadając na łóżku. Poklepała miejsce obok siebie, zapraszając Liz. Usiadła obok niej. — Codziennie się kłócicie.
— Mój ojciec chce, żebym polubiła Vanessę, a to się nigdy nie stanie. Nie lubię tej suki. Jest o dwa razy od niego młodsza. Nie wiem, gdzie on miał oczy, gdy proponował jej małżeństwo, przecież jest z nim tylko dla pieniędzy. Tyle razy próbowałam mu to powiedzieć, ale nie chce mnie słuchać. Zawsze tylko się kłócimy.
Katherine przytuliła przyjaciółkę, a tym razem Elizabeth jej na to pozwoliła. Rzadko zdarzało się, gdy pozwoliła komuś się przytulić. Najwyraźniej była zmęczona przez ojca i potrzebowała ciepła od drugiej osoby. Dobrze, że miała Kath. Kochała ją jak siostrę, jednak nikomu nie powiedziałaby tego, ale Kath doskonale o tym wiedziała. Przez rok doskonale się poznały, a do tego miały jeszcze dużo czasu, żeby się poznać.
— Będzie lepiej — szepnęła Katherine. — Dzisiaj zostaniesz u mnie. Zrobimy sobie maraton filmowy. — Brunetka westchnęła, bo dobrze wiedziała, jakie filmy miała na myśli. Nienawidziła wyboru Kath, wolała horrory, a nie romansidła. — Możemy komedie oglądać — dodała szatynka, a Liz ulżyło, bo już wolała komedię, niż romans.
— W porządku. Tylko niech twój brat trzyma się z daleka od mojej bielizny — ostrzegła.
***
— Nie będę tego nosiła! — powiedziała Elizabeth, gdy tylko ujrzała sukienkę, którą miała włożyć na ślub jej ojca. Richard westchnął, zastanawiając się, co tym razem było nie tak.
— Dlaczego?
— To jest różowe. Nienawidzę różowego.
— Wiele rzeczy nienawidzisz — powiedział.
— Dlaczego się z nią żenisz? — spytała.
— Kocham ją — wyznał.
— Już o mamie zapomniałeś? — zapytała, siadając na schodach. Usiadł obok niej.
— Nigdy nie zapomnę mamy. Zawsze będę ją kochać — odparł.
— To dlaczego się żenisz z Vanessą? Nie lubię jej.
— Daj jej szansę — rzekł pan Carter, przeczesując włosy. — Jak ją poznasz, to zrozumiesz, że jest naprawdę miła. — Elizabeth chciała się zaśmiać, jednak się powstrzymała. Vanessa nie była na pewno miła. — Możecie zostać nawet przyjaciółkami.
— Mam już przyjaciółkę, więcej nie potrzebuję.
— Elizabeth, proszę, niczego nie niszcz. Mam już dość zmartwień ze ślubem, nie chcę jeszcze mieć utrudnione z twojej strony. — Chciała powiedzieć, to się nie żeń, ale tego nie wymówiła. Była pewna, że tylko zdenerwuje ojca, a tego nie chciała, więc milczała. — Możesz mi to obiecać?
— Dobrze — westchnęła, ślub miał być już jutro, tyle razy próbowała, żeby go nie było, ale jej nie wyszło — ale nie będę nosić różowej sukienki.
— W porządku. Może być niebieska? — Tylko kiwnęła głową, kiedy jej ojciec się podnosił.
— Tato? — Zatrzymał się, żeby spojrzeć na córkę.
— Tak?
— Mimo że nie lubię Vanessy, to wiedz, że będę tam dla ciebie.
Uśmiechnął się, a następnie udał się do gabinetu, żeby zamówić kolejną sukienkę. Jutro był jego ważny dzień.
***
To nie był dobry dzień dla Elizabeth, ale jednak była tam dla swojego ojca ubrana w granatową sukienkę. Włosy miała zakręcone, opadały luźno na ramiona. Na nogach nosiła czarne pantofle na małym obcasie. Rękę miała położoną na swoim brzuchu, gdy do środka weszła panna młoda. I sama Liz musiała przyznać, że wyglądała pięknie, jednak biała suknia nie pasowała do niej. Biały prezentował niewinność, której z pewnością nie posiadała Vanessa. W końcu była tancerką erotyczną, wiele lat pracowała w klubie, tańcząc na rurze, gdy jacyś zboczeńcy przychodzili, żeby tylko obejrzeć młode ciało skąpo ubrane.
W końcu podeszła do ołtarza, a reszta jakoś się potoczyła szybko. Zanim Liz mrugnęła okiem, to już miała macochę. Tak bardzo nie chciała, żeby do tego doszło, ale nic nie mogła poradzić. Musiała tylko wytrzymać jakoś, zanim będzie mogła wyprowadzić się z domu.
— Ogłaszam was mężem i żoną — odparł ksiądz. Co za piekło, pomyślała Liz.
***
Życie z Vanessą było okropne, zaczęło oddalać Richarda od córki. Ciągle zabierał ją do restauracji, wyjeżdżał gdzieś, praktycznie rezydencja Carterów stała pusta od kiedy wprowadziła się nowa pani Carter. Ojciec Elizabeth ciągle zabierał gdzieś swoją żonę, zostawiając swoją córkę w wielkim domu, ale Liz nie przeszkadzało to, gdy nie widziała ich.
Brunetka weszła do kuchni i westchnęła, gdy tylko ujrzała Vanessę. Miała nadzieję, że nie będzie jej w domu. Od ślubu minął już miesiąc, a Liz miała już dość nowej żony ojca. Nienawidziła jej.
— Witaj kochanie — odparła przesadzoną słodyczą, przez co dziewczyna przewróciła oczami. Była fałszywa i wcale się nie kryła, żeby pokazać, jak bardzo nienawidzi swojej pasierbicy, i odwrotnie. — Dobrze spałaś?
— Nie, ciągle miałam koszmary, myślałam, że gdy się obudzę, to przejdzie, ale wtedy ciebie zobaczyłam.
— Jaka szkoda — powiedziała, kiedy Liz zajrzała do lodówki, a po chwili wyciągnęła truskawkowy jogurt, który zaczęła jeść. — Wiem, że mnie nie lubisz, a też nie przepadam za tobą.
— Co za nowość. Nigdy nie zauważyłam, jak mówisz o mnie z niechęcią, ale nie martw się, mnie to nie obchodzi. Mam gdzieś, co o mnie myślisz — wyznała z obojętnością.
— Nigdy cię nie lubiłam.
— Och, nie mów tego, bo się popłaczę — skomentowała sarkastycznie. Vanessa przewróciła oczami na zachowanie pasierbicy. — Och, wcale mi nie jest smutno z tego powodu. Mam gdzieś, co mówisz. Nie rozumiem, gdzie miał oczy mój ojciec, gdy za ciebie wychodził. Pewnie w cyckach, bo w twojej inteligencji się nie zakochał.
Kobieta się zdenerwowała, dlatego wyciągnęła z lodówki butelkę wody, którą wylała na siebie. Szybko wręczyła plastikowe opakowanie zdziwionej Elizabeth. Pani Carter zaczęła krzyczeć, a po chwili do kuchni wszedł Richard.
— Co się tutaj dzieje?
— Próbowałam porozmawiać z twoją córką, chciałam się dogadać, bo w końcu jesteśmy rodziną, a Elizabeth wtedy powiedziała, że mną gardzi i wtedy wylała na mnie wodę — wytłumaczyła, udając roztrzęsioną. Wtedy pan Carter zauważył w ręce córki butelkę.
— Tato, to nie tak, jak myślisz. To ona wylała na siebie tą wodę, żeby mnie wrobić. — Próbowała się tłumaczyć, ale jej ojciec nie wierzył w jej słowom. Wściekł się, Liz nigdy nie widziała go takiego. Była przerażona, gdy widziała wybuch swojego ojca. Bolało ją serce, gdy Richard uwierzył swojej żonie, a nie jedynej córce.
Od tego incydentu wszystko się zmieniło. Richard zaczął mniej spędzać czasu w domu, pozostawiając Elizabeth w wielkiej posiadłości. Stał się dla niej zimny, a Liz uważała, że zaczął ją nienawidzić. Richard więcej czasu spędzał z żoną lub w pracy. Pozostawił swoją córkę samą, czasem czuł się winny, ale wtedy Vanessa tłumaczyła mu, że to dla dobra Elizabeth. Mówiła, że gdy będzie dla niej ostrzejszy, to nabierze trochę szacunku dla niego, jak i dla jego żony.
***
Elizabeth miała dużo czasu, żeby odkryć w sobie nową pasję. Zaczęła pisać scenariusze, była w tym naprawdę dobra. W pisaniu mogła wymyślić swój własny straszny świat. Jej ulubionym gatunkiem był horror, większość opowiadań to były mroczne myśli brunetki, które przelewała na papier. Gdy Liz miała piętnaście lat, wtedy Katherine padła na pomysł, żeby zapisać się do artystycznej szkoły, która mogłaby pomóc w ich marzeniom. Kiedy dziewczyna przedstawiła ten pomysł swojemu ojcu, to wściekł się, nie zgadzał się na to. Uważał, że sztuka to nie jest przyszłość jego córki. Powinna pójść w jego ślady i zostać prawnikiem. Dziewczyna się nie zgodziła z tym, wtedy wybuchła między nimi wielka walka. Oboje zaczęli się kłócić, ale nie spodziewała się, że jej ojciec podniesie na nią rękę. Zaskoczona wpatrywała się w mężczyznę.
— Nie wierzę, że to zrobiłeś — szepnęła, a następnie uciekła do swojego ciemnego pokoju. Wszystko było mroczne, ściany pomalowane na czarno, na ścianach wisiały sztuczne motyle, które Liz kochała. Uważała, że te stworzenia są fantastyczne. Z brzydkiej gąsienicy, przemieniają się w piękne motyle. Spostrzegała tak też aktorów, od amatora do zawodowca.
Richard czuł się źle, że podniósł rękę na swoją córkę. Czuł się winny, dlatego zamknął się w swoim gabinecie i schował twarz w dłoniach. Wszystko zaczęło się komplikować od śmierci jego żony. Nic nie szło, tak jak planował. Spojrzał na zdjęcie zmarłej Suzanne, nigdy nie potrafił tego schować, mimo że teraz posiadał kolejną małżonkę. Nie mógł tej fotografii ukryć, tęsknił za nią.
— Co mam robić, Suzanne? — zapytał zdesperowany, a po chwili ujrzał papiery ze szkoły artystycznej, które pewnie zostawiła jego córka na biurku. Natychmiast zaczął je wypełniać, chcąc jakoś wynagrodzić Elizabeth ten okropny incydent. Wydawało mu się, że gdy tylko to zrobi, to wszystko zostanie wynagrodzone.
***
Było późno w nocy, kiedy Richard wszedł do pokoju swojej córki, która spała. Przez ciemne ściany w pokoju, to wydawało się, że było jeszcze ciemniej. Zawył z bólu, gdy tylko uderzył się o biurku. Szybko spojrzał na łóżku, sprawdzając, czy ją obudził. Tylko się przekręciła na drugi bok, wciąż mając głęboki sen, tak samo jak jej matka. Wojna mogłaby być, a i tak by się nie obudziła. Pan Carter położył dokumenty na biurku, po czym opuścił pomieszczenie i wrócił do sypialni, gdzie zastał swoją żonę, ubraną w jedwab. Vanessa spała tylko w tej konkretnie tkaninie, w końcu odkąd ma męża z dużym portfelem, to może sobie na wszystko pozwolić.
— Będziesz tak stać, czy do mnie dołączysz? — spytała uwodzicielsko.
Nie musiała dwa razy powtarzać, bo już po chwili Richard zanurkował w łóżku, pożądliwie znajdując jej usta.
***
Elizabeth obudziła się o piątej godzinie, wczorajszej nocy starała się nie płakać, ale nie potrafiła. Nie mogła uwierzyć, że ojciec ją uderzył. Jak mógł? Bolał ją fakt, że on woli swoją nową żonę, niż córkę, przecież powinna być na pierwszym miejscu. Powinien jej ufać i wierzyć, ale tego nie robił. Wstała z łóżka, bo nie widziała sensu, żeby marnować czas. Weszła do łazienki, rozebrała się z piżamy, a następnie weszła pod prysznic. Odkręciła zawór, odkręcając ciepłą wodę. Przez chwilę się relaksowała tym, żeby następnie sięgnąć po waniliowy szampon, którym zaczęła myć włosy. Potem wzięła balsam do ciała i nałożyła go na skórę. Opłukała się i wyszła z kabiny, stając na granatowy dywan. Jej łazienka była granatowa, to był jej drugi ulubiony kolor, zaraz po czarnym. Wysuszyła swoje ciemne brązowe włosy, gdy były mokre, to wydawały, że są czarne. Kiedy były suche, to zaczęła nakładać delikatny makijaż na swoją twarz. Miała piękną skórę, więc nie potrzebowała zbyt mocnego, była jeszcze młoda, żeby odważyć się na odważniejszy make-up.
Weszła do swojej sypialni, gdzie otworzyła szafę. Wybrała bluzkę w moro, czarną spódniczkę, w tym samym kolorze rajtuzy, a do tego glany. Zadzwoniła do Katherine, mówiąc, że nadchodzi, a następnie wzięła swoją szmacianą torbę, a po chwili odkryła papiery na biurku. Uśmiechnęła się, gdy tylko ujrzała, że jej ojciec je podpisał. W końcu miała pozwolenie, żeby udać się do wymarzonej szkoły. To było lepsze, niż przeprosiny. Wiedziała, że Richard zrobił to, bo czuł się winny. Może nawet cieszyła się, że tak się wczoraj potoczyło, bo pewnie jej ojciec nigdy by nie wyraził zgody. Teraz przy najmniej miał powód.
Schowała dokumenty do torby, a następnie wyszła z pokoju, a po chwili z domu, wychodząc na ulice Hollywood. Udała się na autobus, którym pojechała do Kath. Wkrótce planowała zrobić prawo jazdy, żeby nie musieć jeździć transportem publicznym. Wysiadła na odpowiednim przystanku i udała się do Katherine. Od razu ogłosiła dziewczynie dobrą nowinę, teraz tylko musiały przejść przesłuchanie, żeby tylko dostać się do szkoły zaraz po wakacjach.
***
Hejka! ♥
Wow, aż 4500 słów. Wow. Najdłuższy prolog, jaki napisałam.
Od soboty pisałam prolog. W końcu udało mi się go skończyć.
Mamy w prologu życie Liz od dwunastego roku życia. Zauważcie, że główną bohaterkę umieściłam moją ulubioną aktorkę, Elizabeth Gillies. Dlatego postanowiłam pozostawić jej oryginalne imię. Z Elizabeth Gillies, stała się Elizabeth Carter. Czy ktoś może mi przypomnieć, gdzie ja słyszałam to nazwisko? Bo jak tylko wspomnę o Carter, to mam wrażenie, że z jakiegoś serialu zajebałam. Nie ważne.
Zakładkę bohaterów zrobiłam w piątek. Zaczęłam o szesnastej, a skończyłam o pierwszej. Same zdjęcia trochę się robiło, a jeszcze wyszukiwanie gifów. Zajrzyjcie do zakładki bohaterów i doceńcie ten czas, który poświęciłam.
Jeśli ktoś to czyta, to niech zostawi po sobie komentarz. To wiele znaczyłoby dla mnie.
Jeśli ktoś przeczytał tę notkę, to dzięki, za uwagę. W rozdziale pierwszym akcja będzie się działa, gdy Liz będzie miała siedemnaście lat.
Do napisania!
BD.
Nie chciało mi się czytać, ale pewnie fajne XD
OdpowiedzUsuńWróce potem i przeczytam, brum brum na basen 💪💪
Witam w Szufladzie! Od teraz możesz korzystać z wachlarza możliwości, jakie daje przynależność do katalogu: Powiadomienia o nowych rozdziałach, uczestnictwo w konkursach, poddanie bloga ocenie oraz (już wkrótce na KS) "betowania" ;)
OdpowiedzUsuńOby wena nie opuszczała!
PS: Świetnie prezentują się bohaterowie ;D
Hejka! Dzięki za dodanie mojego bloga do szuflady. Pewnie za niedługo powiadomię o nowych rozdziałach i może zgłoszę do oceny. Oby mnie wena nie opuszczała.
UsuńDziękuję. Trochę się narobiłam z tymi bohaterami, ale efekt był wart kilku godzin.
Jeszcze do zobaczenia w katalogu.
Pozdrawiam
BD.
Fajne ❤
OdpowiedzUsuńCzytałam wcześniej xd
Chcesz aby twoje opowiadanie zostało zauważone przez większą ilość ludzi? Tak? My też! Dlatego staramy się zebrać jak najwięcej opowiadań błąkających się w blogsferze!
OdpowiedzUsuńZapraszamy na nasz spis blogów z opowiadaniami!
https://nasz-spis-opowiadan.blogspot.com
PS. przepraszam, że pod rozdziałem, ale nie znalazłam na t odpowiedniego miejsca.
Czemu jeszcze nie pojawiło się nic nowego? Od prologu mienel już trochę czasu, a bardzo chciałabym się dowiedidcd, co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńDopiero co tu wpadłam, ale przeczytałam całość i spodobało mi się. Niezwykle ciekawa fabuła i zastanawiam się, jak się rozwinie, dlatego czeksm na pierwszy rozdział.
Strasznie długi prolog :P
Życzę dużo weny, bo napewno ci się przyda.
PS. W wolnej chwili zapraszam również do mnie.
https://lajfisbrutalblogzaynmalikff.blogspot.com